Nefarius - 2009-03-20 10:58:45

Trójkąt Bermudzki - Zwyczajowa nazwa obszaru Atlantyku, którego wierzchołkami są wyspy Bermudy, Puerto Rico i południowy kraniec Florydy.

Obszar ten jest przez fascynatów zjawisk paranormalnych uznawany za miejsce wielu niewyjaśnionych zaginięć statków, jachtów i samolotów. Uważają oni, iż na tym obszarze mają miejsce zjawiska łamiące prawa fizyki, wykrywana jest obecność "obcych" - co ma wyjaśniać niewytłumaczalne zdarzenia. Jak dotąd nie znalazło to potwierdzenia w rzeczywistości.

Według Lawrence'a Davida Kusche, pracownika biblioteki Uniwersytetu Stanowego Arizony,[1] który szczegółowo zbadał źródła, ojcem pojęcia "Trójkąt Bermudzki" jest Vincent Gaddis, który użył go w artykule "The deadly Bermuda Triangle" w czasopiśmie Argosy w 1964 r.

W 1965 r. Gaddis opublikował książkę "Invisible horizons", w której zajął się tą legendą, a po nim wielu innych autorów próbowało uzyskać sławę zajmując się tym tematem (skądinąd jednemu z nich udało się - Charles Berlitz zdobył sławę pisząc książki o Roswell i o Atlantydzie).

Książki na temat Trójkąta Bermudzkiego są zazwyczaj pełne twierdzeń znalezionych w poprzednio wydanych dziełach, nie są zazwyczaj w żaden sposób weryfikowane, a czasami są po prostu wymyślane. Na przykład książka Berlitza z 1975 roku zawiera opis statków, które w ogóle nigdy nie istniały - ich zniknięcie w Trójkącie Bermudzkim było więc tym łatwiejsze.

W zależności od autora wielkość Trójkąta Bermudzkiego jest różna. Niektórzy pozwalają sobie rozszerzyć ją aż do wybrzeży Irlandii. Zazwyczaj jednak mowa jest o trójkącie między Miami, Puerto Rico i Bermudami. Nie ulega wątpliwości, że jest to teren bardzo uczęszczany przez statki i samoloty.

Legenda narodziła się z historią zniknięcia eskadry pięciu amerykańskich samolotów torpedowo-bombowych Grumman TBF Avenger 5 grudnia 1945 u wybrzeży Florydy (słynny "lot 19"). Opisane to zostało w magazynie "American Legion" przez Allena Eckerta w artykule "Tajemnica zaginionego patrolu". Eckert nigdy nie potrafił podać źródeł swoich twierdzeń.

L.D. Kusche i Jules Metz dogłębnie zbadali tę historię, analizując 500 stron oficjalnego raportu. Wywnioskowali, że był to tragiczny wypadek, jeden z najtragiczniejszych wypadków lotnictwa wojskowego w czasach pokoju, ale spowodowany jak najbardziej naturalnymi przyczynami.

Pięć jednosilnikowych samolotów, z których składał się "patrol 19" wystartowało o godz 14:10 z bazy Fort Lauderdale na północ od Miami, na wschodnim wybrzeżu Florydy. Instruktor, porucznik Charles Caroll Taylor, 28 lat, kierował grupą uczniów nie mających właściwie żadnego doświadczenia - wbrew temu, co jest często powtarzane. Miał to być lot ćwiczebny w celu trenowania bombardowania celu nawodnego - wraku okrętu, w okolicy wysp Hens i Chickens, na wschód od wybrzeża; lot miał trwać 2 godziny.

Po bezproblemowym wykonaniu zadania i zmianie kursu w kierunku bazy, porucznik Taylor zorientował się, że klucz samolotów nie znajduje się tam, gdzie powinien. Nie należy zapominać, że w tamtych czasach morskie narzędzia nawigacyjne ograniczały się do zegarka (Taylor zapomniał swojego w bazie), kompasu i dobrej orientacji w ukształtowaniu terenu wybrzeża.

Silny wiatr północno wschodni wiejący z prędkością 45 węzłów zepchnął samoloty na wschód co stało się bezpośrednią przyczyną zdarzeń, których seria doprowadziła do tragedii. Zdezorientowany porucznik Taylor sądził, że przelatuje nad Florida Keys, podczas gdy znajdował się nad wyspą Andros, daleko na wschód. Utrzymał więc kierunek północno wschodni licząc na odnalezienie brzegów Florydy, nie zdając sobie sprawy, że prowadzi swoich uczniów w stronę pełnego morza.

Mijały minuty, a Taylor, pomimo wezwań z ziemi nie zrozumiał popełnianego przez siebie błędu. Nie chciał przejść na częstotliwość alarmową w swoim radio, choć pogoda zaczęła się załamywać, Słońce zbliżało się ku zachodowi (około 17:30 o tej porze roku) i zbliżała się bezksiężycowa noc.

O 19:04 nadeszła ostatnia wiadomość od patrolu, któremu zaczęło brakować paliwa. Lotnicy musieli lądować na falach, na wzburzonym morzu. Było to niebezpieczne, a wręcz niemożliwe do wykonania zadanie dla pilotów, którzy nigdy tego wcześniej nie robili. Jeśli nie rozbili się na falach, które przy tych prędkościach zachowują się jak betonowy mur, to i tak ich szanse przeżycia były bardzo niewielkie. Avengery mogą utrzymać się na wodzie przez 45 sekund, a nie 30 minut, jak twierdzą źródła zwolenników zagadki Trójkąta. Niewątpliwie wydostanie się z tej sytuacji, w warunkach sztormowych, było bardzo trudne.

O 19:27 wystartowały dwa hydroplany ratownicze Martin PBM Mariner (Dumbo). Zwano je "The Flying Bomb", czyli "Latająca bomba", ze względu na problemy ze szczelnością baków paliwa. Trwał sztorm - jeden z hydroplanów znikł dokładnie 23 minuty po starcie, w wyniku eksplozji, którą widziała załoga okrętu SS Gainess Mill. Być może został trafiony piorunem, może ktoś z załogi nie zgasił papierosa. Drugi Dumbo prowadził dalej poszukiwania, aż do 6:15 następnego dnia. Bez skutku.

Przez następne dni zmobilizowano ogromne środki ratownicze przy wciąż bardzo ciężkich warunkach pogodowych. Nadal bez rezultatu. Należy wiedzieć, że w okolicy zaginięcia samolotów głębokość oceanu osiąga kilka tysięcy metrów, a Prąd Zatokowy może przenieść wraki o dziesiątki kilometrów w czasie kilku godzin.

Taką wersję zdarzeń uprawdopodobniają też następujące fakty:

* Porucznik Taylor już kilkakrotnie wcześniej gubił się w czasie lotu i zdarzyło mu się nawet lądować na morzu.
* W Forcie Lauderdale był dopiero od 21 listopada, czyli od 2 tygodni, nie miał więc możliwości poznania okolicy wystarczająco, by móc określić swoją pozycję.

W maju 1991 roku poszukiwacze wraków odnaleźli u wybrzeży Florydy, na głębokości 250 m resztki 5 Avengerów; sądzili, że chodzi o samoloty z lotu szkoleniowego 19, gdyż na pięciu wrakach leżących w promieniu ok. 250 m były oznaczenia FT (Fort Lauderdale), a jeden z nich miał numer 28, tak jak samolot Taylora. Okazało się jednak, po sprawdzeniu, że są to samoloty, które rozbiły się tu w czasie kilku zupełnie innych misji nie mających nic wspólnego z lotem 19. Tak więc wraków nadal nie ma, choć Steven Spielberg pokazał je w "Bliskich spotkaniach trzeciego stopnia" na pustyni, przeniesione przez UFO.

Legenda o "Trójkącie" powstała na bazie tej jednej historii. Później zaczęła rosnąć.

Dziś często mówi się o tym, że zniknięcia były wcześniejsze. Opowiada się często na przykład historię załogi statku Ellen Austin, który został ponoć odnaleziony bez załogi na Atlantyku w 1881 roku. Ponoć kilka załóg, które wypłynęły na ratunek również zaginęło. Pierwszym śladem tej historii jest książka Ruperta Goulda "The stargazer talks". Nie ma jednak żadnego śladu tej informacji w prasie z tamtego okresu. Informacja powtarza się w książce Vincenta Gaddisa "Invisible horizons" - ma on jednak na tyle uczciwości, że jako źródło podaje Goulda. Ale już Richard Winer w "Le mystère du triangle des Bermudes" opisuje historię Ellen Austin z mnóstwem szczegółów, których nie dokumentuje w żaden sposób. Następnie autorzy dodają różne "smakowite kąski", których są nie do zweryfikowania, a które dzięki płodnej wyobraźni przyczyniają się do powstania tajemniczej historii.

Cytuje się również historię statku-widma "Rosalie", którego wszystkie opisy pochodzą z jednej notki w "London Times" z 6 listopada 1840 r. Mowa tam o tym statku francuskim, który jednak nie był przypisany do żadnego portu we Francji. Jules Metz, który zbadał archiwa Lloyda doszedł do wniosku, że historia ta oparła się na odnalezieniu opuszczonego statku "Rossini", w tym samym mniej więcej okresie. Jest tylko jedna różnica - załoga "Rossini", która faktycznie opuściła statek, dotarła bezpiecznie do wybrzeży Bahama.

Niecodzienne zdarzenie miało miejsce latem 1972 r., kiedy to jeden z pasażerskich samolotów miał lądować na lotnisku w Miami, po przelocie nad Trójkątem. Kilka kilometrów przed lotniskiem samolot zniknął z ekranu radarów i zerwał łączność radiową. Po dziesięciu minutach, w trakcie których zebrano ekipę ratowniczą, samolot pojawił się i bezawaryjnie wylądował na lotnisku. Przeprowadzono kontrolę wszystkich systemów, ale nie wykazała ona żadnych uszkodzeń. Jedynie zegarki późniły się o 10 minut.

Krzysztof Kolumb także zaobserwował w rejonie trójkąta zjawisko "białej wody" o czym zapisał w dzienniku pokładowym.

Są autorzy, którzy w poszukiwaniu różnych "straszności" rozszerzają zakres swych badań i odnajdują różne inne "przeklęte" tereny. Amerykański pisarz, Ivan T. Sanderson, którego twierdzenia były obficie cytowane przez A. Riberę, odnalazł 12 śmiertelnych trójkątów na Ziemi.

O ile pewne tłumaczenia i hipotezy są w stanie wystarczająco wyjaśnić zaginięcia poszczególnych statków czy samolotów, trudno przypisać jedno czy dwa rozwiązania wszystkim zaginięciom. Analizując warunki i poszczególne czynniki, w jakich doszło do nieszczęśliwych wypadków, badacze i zainteresowani sprawą wysunęli kilka teorii, wśród których być może są i te najbliższe prawdy.

Początkowo, w XVI wieku zaginięcia statków przypisywane były potworom morskim, bogom "którzy zamieszkiwali" to miejsce. Obecne czasy zmieniły zdecydowanie to nastawienie na rzecz nowych teorii.

Z jednej strony tłumaczono to atakami olbrzymich fal morskich i ekstrafal powietrznych, wiążąc te zjawiska z zaginięciem USS "Cyclops".

Nawiązywano również do silnych prądów powstałych w wyniku zapadania się podwodnych jaskiń dennych. Miały one powstać na skutek dryfu Ameryki Północnej na zachód, co miałoby powodować wytwarzanie pustych przestrzeni, które pod wpływem ciśnienia wody powodują wessanie wszystkiego włącznie ze znajdującymi się na zewnątrz statkami. Teoria ta jest jednak nieprawdziwa, gdyż Ameryka ulega przesunięciu wraz z dnem, nie powodując żadnych próżni w środku.

Inna teoria nawiązuje do tzw. poduch słodkiej wody, które znajdujące się w wodzie o zasoleniu rzędu 40 promili. Jej obecność doprowadza do nadmiernego obciążania statku, który na nie natrafił i ściąga go na dno. Wg naukowców w ten sposób można tłumaczyć zatonięcie USS Tresher, który zatonął poza terenem Trójkąta, w okolicach Bostonu.

Kolejne dociekania nawiązują do uderzeń infradźwięków, choć trudno zaakceptować tę teorię. Jak bowiem tłumaczyć fakt, że nie zabijają one ludzi mieszkających nad samym morzem?

Jeszcze ciekawsza i bardziej intrygująca teoria dotyczy tzw. superpioruna, czyli bardzo rzadko występującego wyładowania energii rzędu 10 trylionów watów. Energia ta, trafiając w wodę niedaleko statku, teoretycznie może ją zagotować, powodując powstanie gwałtownej mgły lub zjawiska "białej wody" oraz zatopienie statku.

Sceptycy skłaniają się ku teorii piratów, żerujących na tych terenach, łupiących statki i topiących je, zacierając ślady. Niewątpliwie w części przypadków mają rację. Początkowo piraci grabili statki, potem przyszła moda na ich przechwytywanie i wykorzystywanie do szmuglu narkotyków czy alkoholu. Trudno jednak zastosować tę teorię do wszystkich przypadków, bo nie ma powodu dla którego akurat ta strefa miałaby być częściej odwiedzana przez złodziei, niż inne. I jak wytłumaczyć, co w takim razie działo się ze statkami, których ładunek pozostał nietknięty, gdy ginęła jedynie załoga?

Teorie spiskowe poruszają nawet problem tajnych operacji Kubańczyków czy Rosjan, również do nielegalnego przewożenia narkotyków, co miało miejsce na Kubie w miniaturowych okrętach podwodnych.

Wspomniany powyżej Charles Berlitz wysunął teorię mówiącą o gigantycznym krysztale zakrzywiającym przestrzeń wokół niewinnych ofiar.

Naiwni twierdzili nawet, iż w okolicach Trójkąta mieści się baza nieodkrytej dotąd cywilizacji lub wręcz Atlantydów oraz, że za zaginięcia odpowiadają wyznawcy Voodoo.

Ostatnio naukowcy skłaniają się ku nowej teorii, a mianowicie sprężonego hydratu metanu. Substancja ta powstaje w niskich temperaturach pod wpływem dużego ciśnienia. Tak sprzyjające warunki samoistnie występują pod warstwą skał osadowych, w pobliżu Bermudów. W latach 70. naukowcy wykonali odwierty i odkryli pod skałami osadowymi bogate złoża hydratu metanu. W przypadku ruchów tektonicznych Ziemi w miejscu pęknięcia zewnętrznej warstwy zacząłby się uwalniać metan. Spowodowałby on nasycenie się wody gazem i zmniejszenie jej gęstości. Statek płynący nad pęknięciem błyskawicznie poszedłby na dno. Po uwolnieniu się gazu, morze uspokoiłoby się, nie pozostawiając śladu po statku. Metan, który uleciał do atmosfery, spowodowałby awarię silników samolotów. Gaz w połączeniu z powietrzem jest mieszanką wybuchową, najmniejsza iskra z silnika doprowadziłaby do eksplozji.

Wg Richarda McIvera metan uwalnia ujemne jony, które są źródłem silnych wyładowań magnetycznych. Następstwem ich jest awaria kompasów oraz całej elektroniki pokładowej.

W tym wypadku teoria ta współdziałałaby z hipotezą superpioruna i tłumaczyłaby wybuch Martina Marinera, który poleciał na ratunek grupie Avengerów. Nie wyjaśnia jednak ona historii ocalałych statków bez załogi.

Słyszy się również pogłoski, że w rejonie Trójkąta Bermudzkiego, wytwarzane jest wielkie pole magnetyczne, jego energia jest ogromna, co powoduje zakłócenia (np. nie działają zegary, magnesy nie działają, radio nie działa...) oraz może powodować przyciąganie statków do dna morskiego.

Istnieje także pogląd, że zniknięcia statków i samolotów są powodowanie przez prowadzone na morzu eksperymenty przez marynarkę. Powodują one duże pole magnetyczne, które powoduje, że obiekty znajdują się w tym samym miejscu, ale w innym czasie...

www.bakugan-dark-revisions.pun.pl www.narutouzumakiwalka.pun.pl www.warofdragons.pun.pl www.dbnet.pun.pl www.forumbezimienni.pun.pl